Do koszyka przymierzałam się kilka lat, ale podobnie jak przy bożonarodzeniowym domku z piernika, obawa, że wyjdzie coś nie tak skutecznie mnie od tego pomysłu odwodziła. Ale skoro już od kilku lat robię domki, to w tym roku padło także na koszyczek. Doszłam do wniosku, że choćby nawet coś nie wyszło, to kury z przyjemnością zjedzą i jeszcze jajkami odpłacą ;)
Jak wyszło, nie mi oceniać. Jak na pierwszy raz myślę, że całkiem znośnie. Jedyne, co poprawiłabym, to lukier, ale obawiałam się, że same wykałaczki nie wystarczą więc chciałam go porządniej "skleić". No i wyszła taka trochę koronkowa serwetka z tego lukru... ale najważniejsze, że kosz stabilny i ... pojemny!
Jeśli obawiacie się, że nie podołacie sami skręcić takiego koszyka, zapraszam na Instagram. Jeszcze dziś będę chcieć zrobić wyróżnioną relację z jego przygotowania.
Mleko lekko podgrzewamy (max.35ºC) i rozpuszczamy w nim drożdże oraz cukier. Mąkę przesiewamy do misy miksera. Dodajemy olej, sól, jajko oraz spienione mleko z drożdżami. Wszystko wyrabiamy na gładką kulę, przekładamy do czystego naczynia i pozostawiamy pod ściereczką do wyrośnięcia.
Dwie miski o podobnej wielkości (o średnicy ok 24cm) owijamy folią aluminiową i dokładnie smarujemy olejem.
Większą połowę ciasta wałkujemy na prostokąt cienki na ok 4-5mm. Kroimy nożem na paski o szerokości ok 1,5cm. Na początku na jednej odwróconej misce układamy pionowo 12 pasków. Najlepiej wziąć 6 dłuższych i ułożyć najpierw dwa na krzyż, a następnie pomiędzy nimi kolejne 4, w miarę symetrycznie. Sklejamy je mocno na górze. Pozostałymi paskami przeplatamy pionowe od samej góry tworząc wzór koszyczka. Końce obcinamy.
Odrobiną gęstego lukru i wykałaczkami sklejamy poszczególne elementy. Dekorujemy wstążeczką lub według własnego upodobania.
Odkąd zobaczyłam taki koszyczek na własne oczy, minęło chyba z 10 lat... Albo i więcej! Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze pracowałam w Domu Pomocy Społecznej, jeździliśmy z podopiecznymi na różne okazjonalne pokazy, wydarzenia. Tymi które zostały w mojej pamięci najbardziej są właśnie konkursy na najpiękniejszy stół wielkanocny. I choć nikt nie wygrywał, a każdy był równy, to napatrzeć można się było tak, że głowa mała... Jak nie dekoracje przykuwały wzrok, to właśnie jedzenie... i choć wtedy nie miałam jeszcze takich kulinarnych zapędów, a bynajmniej nie myślałam, by się takowymi dzielić, tak teraz dekoracje wyparła zdecydowanie fotografia kulinarna, a przede wszystkim przygotowywanie tych wszystkich cudeniek.
wow przepiękny ;)
OdpowiedzUsuńCudowny :) Masz talent :)
OdpowiedzUsuń