Ale od początku... Kiedy jeszcze w maju Ciotka przyniosła mi sadzonki jarmużu, zastanawiałam się co ja z niego zrobię. Sam w sobie jest jednak gorzkawy i nijak mi nie podchodził... Póki pomału sobie rósł, nie zwracałam na niego uwagi. Ale kiedy zaczął się rozrastać złapałam się za głowę i myślałam, co teraz? Na szczęście wujek google przyszedł z pomocą. Gdy zobaczyłam u Eryka te lody i ich zjawiskowy kolor, nie było zmiłuj. Liście oberwałam niemalże natychmiast. Jakby mi je ktoś co najmniej miał zaraz skraść, tudzież oberwać i zjeść. Nie miałam jednak pewności, co do koloru, za to reszta szpinaku była w lodówce, więc postanowiłam połączyć składniki i liczyć na cud, że lody będą zjadliwe. Bo obawa, że nikt ich nie ruszy, była jednak spora!
Mroziłam liście i banany kilka dni, bo wierzyłam, że w końcu zaświeci słońce, a ja usiądę w ogrodzie i będę się delektować smakiem zupełnie odmiennych lodów. Nie doczekałam się!
Adaś spał, wzięłam więc znudzonego Olusia do kuchni i razem zaczęliśmy działać. O to, że nie będzie podjadał byłam spokojna. Widząc zamrożone liście od razu powiedział "A co to? Feee!" Zaczęłam tłumaczyć, że to lody Shreka itp, choć obawiałam się, że i tak jestem już na straconej pozycji... Zapał mój trochę opadł, bo jakby nie było, największy lodożerca w domu jest na nie...
Ale kiedy gotową masę przymroziłam, a później uformowałam w wafelku, chęć zjedzenia loda zwyciężyła. Spróbował... i zjadł! Owszem, nie całego, bo i gałek sporo, ale jedną wtrąbił na bank. Pytam, Oluś i jak te lody, zjadliwe? "No całkiem dobre, takie Shrekowe 😝
Zapraszam więc na Shrekowe, wegańskie lody i liczę na to, że i Wam posmakują!